Niedługo minie rok od ataku terrorystów na Palmę. To wydarzenie wpłynęło (i wpływa do dziś) na życie mieszkańców Cabo Delgado, na politykę zarówno Mozambiku, jak i krajów południowej Afryki.
Niepewność jutra, bieda, brak obecności wydolnego państwa – to jedne z głównych przyczyn stojących za zamachami i egzekucjami w północnej części Mozambiku. Czy słyszałeś(-aś) o Cabo Delgado? O pięciodniowym ataku terrorystów na miasto Palma? O ścierających się interesach polityków, spółek naftowych i miejscowej ludności?
Jeśli nie – czytaj dalej.
Gdzie leży Cabo Delgado i co z tego wynika
Cabo Delgado to prowincja znajdująca się na granicy Mozambiku z Tanzanią. Stolicą prowincji jest Pemba, oddalona od Maputo, stolicy kraju, o ponad 2400 km samochodem (1600 km w linii prostej). To tak, jakbyśmy z Poznania mieli dojechać do Walencji albo w drugą stronę – do Kazania.
Cabo Delgado zamieszkuje około 2,3 miliona ludzi. Najliczniejsze mniejszości to Makua i Mwani. Trochę ponad 50% mieszkańców wyznaje islam, i to raczej jego wersję suficką.
Cabo Delgado to też jedna z najbiedniejszych prowincji w kraju. Leży na przecięciu się szlaków: morskich (port Mocimboa de Praia) i przemytniczych (złoto, drogie kamienie, narkotyki, ale też zagrożone gatunki zwierząt i egzotyczne drewno).
Niedawne odkrycie złóż gazu ziemnego na wybrzeżu Cabo Delgado miało być punktem zwrotnym w rozwoju Mozambiku. Miało przynieść poprawę warunków życia nie tylko w prowincji, ale i w całym kraju. Firma Total chciała wybudować tam zakład przetwarzania gazu ziemnego – terminal miał zostać oddany do użytku w 2024 r. Total zawiesiło prace, powołując się na tzw. siłę wyższą, po ataku na Palmę w marcu 2021 r.
Skąd w Cabo Delgado wzięli się terroryści
Mozambik nigdy nie był krajem, którym wstrząsały religijne rozruchy. Dlatego też atak, który właściwie zapoczątkował konflikt – organizacja Al-Shabaab zaatakowała posterunek policji w Mocimboa de Praia w październiku 2017 r. – był dość dużym zaskoczeniem.
Od tego czasu Al-Shabaab dokonuje w Cabo Delgado coraz śmielszych ataków terrorystycznych.
Al-Shabaab jest kojarzona z Państwem Islamskim w Afryce. Jej powstanie datuje się na początek lat dwutysięcznych. Wtedy to grupa mężczyzn łączonych z Islamic Council of Mozambique zaczęła propagować „nowe”, bardziej rygorystyczne rozumienie i praktykowanie islamu. Budowano meczety i medresy. Z czasem niektórzy zaczęli się jeszcze bardziej radykalizować i uformowali grupę Al-Shabaab (po arabsku „młodość”). Otwarcie już nawoływali do utworzenia państwa religijnego.
Mogłoby się wydawać, że terroryści nie napotykają dużego oporu, a ich zachęty padają na podatny grunt. Trudno jednak nie brać pod uwagę sytuacji, w której znaleźli się mieszkańcy Cabo Delgado. To, że odkryto złoża gazu, jeszcze bardziej uwypukliło ich beznadziejną sytuację. Miliony dolarów inwestowano w przybrzeżne wiercenia, podczas gdy lokalne społeczności nie zyskiwały nic. Bezrobocie, wszechobecna korupcja, katastrofy naturalne (m.in. cyklon Kenneth w 2019 r.) sprawiają, że ludzie stają się łatwym celem dla terrorystów. Obietnica łatwego zarobku, miejsce do spania i porcja jedzenia wystarczają, żeby werbować młodych ludzi.
Od 2017 r. w wyniku ataków grupy Al-Shabaab i walk z nią zabito ponad 3000 osób, a ponad 800 tys. ludzi zostało uchodźcami wewnętrznymi. Te walki niosą ze sobą nie tylko śmierć i przesiedlenia. Wielu uczniów nie chodzi do szkoły, niektóre placówki są zamykane albo po prostu niszczone. Większość dzieci nie zostało zintegrowanych z systemem edukacji w nowym miejscu. Utrudnione jest przemieszczenie się w obrębie prowincji. Do tego dochodzi przemoc (każdego rodzaju), która wybucha z ogromną łatwością w dużych skupiskach ludzi. Ludzi, którzy utracili krewnych, nie mogą wrócić do domu, nie mają struktur, na których mogą się oprzeć. To oznacza wymuszenia, gwałty, prostytucję (też dzieci) w zamian za ochronę czy jedzenie, coraz większą liczbę nastoletnich ciąż, brak dostępu do opieki lekarskiej itp.
Co w końcu wywołało zdecydowaną reakcję polityków
Przemoc eksploduje atakiem na Palmę, niedługo po tym, jak Total ogłosił wznowienie prac nad terminalem. 24 marca 2021 r. około 200 terrorystów zaatakowało miasto z trzech stron. Opanowali ulice, obrabowali banki i sklepy, zabili ok. 100 osób i sprawili, że ponad 60 tys. mieszkańców Palmy i okolic stało się uchodźcami wewnętrznymi.
Jednym z punktów ataku był ośrodek hotelowy Amarula – miejsce, gdzie zbierali się zazwyczaj pracownicy kontraktowi. 25 marca znalazło się tam ok. 200 ludzi, głównie miejscowych, którzy uciekli przed terrorystami. To na tym miejscu skupiła się uwaga mediów, też międzynarodowych. Głównie ze względu na to, kto tam przebywał (ekspaci, dyrektor administracyjny prowincji).
Ponad 20 osobom udało się wydostać z Amaruli helikopterem DAG (Dyck Advisory Group – południowoafrykańscy najemnicy zakontraktowani przez rząd Mozambiku do rozbicia terrorystów). Dla kolejnych 170 przygotowano wojskowy konwój, który miał ich dowieźć na plażę, a stamtąd łodziami mieli się przedostać w bezpieczne miejsce. Nie wszystkim samochodom udało się dojechać do plaży. Niektóre zostały zaatakowane przez terrorystów, a ich pasażerowie albo zostali zabici, albo udało im się zbiec w busz. Uciekinierów z plaży zabierały łodzie cywilne i statki, które znajdowały się na wodach niedaleko wybrzeża.
Ponad 20 000 osób próbowało szukać schronienia na terenach budowy terminala należących do firmy Total. Parę tysięcy zbiegło w stronę granicy, ale Tanzania nie wpuściła ich na swoje terytorium.
Wojsko i siły DAG zadeklarowały odzyskanie kontroli nad miastem dopiero 29 marca 2021 r.
Kto bierze udział w akcji przeciw terrorystom
Mozambik długi czas odmawiał zaangażowania obcych wojsk na swoim terenie. Politycy zapewniali, że policja i wojsko na miejscu poradzą sobie z zagrożeniem. Być może wynikało to z niechęci do dodatkowych „par oczu”, które mogłyby zainteresować się np. przemytem heroiny, z czego czerpią benefity wpływowi członkowie FRELIMO.
Niestety, państwo nie było w stanie zapewnić bezpieczeństwa mieszkańcom prowincji i powstrzymać działań terrorystów. Wojsko, oskarżane zresztą o przemoc wobec swoich własnych obywateli, nie umiało zdobyć całkowitej kontroli nad tym terenem.
Wcześniej fiasko poniosły grupy zbrojeniowe: rosyjska grupa Wagnera, działająca w Cabo Delgado pod koniec 2019 r., i południowoafrykańska DAG – ich kontrakt zakończył się w kwietniu 2021 r.
Wagnerowcy nie odnaleźli się w partyzantce w buszu, nie dogadywali się z miejscowymi oddziałami, a ich sprzęt się nie sprawdził. Najemnicy z DAG byli z kolei oskarżani o nadużywanie władzy, popełnianie przestępstw i ostatecznie ich kontrakt zakończył się w kwietniu 2021 r. po ataku w Palmie.
Od lipca 2021 r. na miejscu zaangażowano siły SADC (Southern Africa Development Community) – swoich żołnierzy wysłały RPA i Botswana. Dodatkową pomoc wojskową zapewniła Rwanda. W czerwcu 2021 r. swoje zaangażowanie podkreśliła Unia Europejska, wysyłając ekspertów, którzy szkolą żołnierzy w walce przeciwko terroryzmowi. Unia Europejska najprawdopodobniej wspomoże też finansowo wojska rwandyjskie.
Mozambik musiał skoordynować działania różnych grup na swoim terenie, ciągle pozostając główną dowódczą siłą militarną.
I co dalej z Cabo Delgado
Mozambik nie tylko musi rozgromić grupę terrorystów. Stoją przed nim jeszcze inne zadania.
Państwo powinno wyegzekwować przestrzeganie prawa. Cabo Delgado, ze względu na odległość od stolicy i profity, jakie niektórzy czerpali m.in. z przemytu, dość długo cieszyło się swoistą niezależnością. Być może dlatego władze centralne zareagowały na niebezpieczeństwo z takim opóźnieniem.
Władze powinny zacząć rozmawiać z lokalną ludnością i zapewnić jej alternatywę. Uzyskanie wsparcia miejscowych społeczności w rozdziale pomocy finansowej itp. może sprawić, że poparcie dla Al-Shabaab zaniknie samoczynnie. W tym powinno pomóc pociągnięcie do odpowiedzialności wojskowych, którzy dopuszczali się przestępstw.
Powinno się zaprzestać wzbudzanie niepotrzebnych animozji pomiędzy wyznaniami i grupami etnicznymi. Ten konflikt nie jest konfliktem na tle religijnym czy etnicznym i należy nie dopuścić, żeby stał się takim.
Państwo jest odpowiedzialne za powrót inwestorów i podział funduszy, które przyniesie wydobycie gazu. Może wymagać, żeby nastąpiły inwestycje w infrastrukturę i edukację. Rozpoczęcie wydobycia gazu na pewno rozwinie rynek pracy i da szansę na zatrudnienie tysiącom ludzi.
Trudno opisać ten konflikt w paru zdaniach. Łączy się tu wiele wątków, m.in. polityka rządu wobec własnej ludności i firm wydobywczych, wobec dziennikarzy i dostępu do informacji, wobec organizacji humanitarnych, wobec współpracy międzynarodowej. Do tego dochodzą tematy: przemytu i tego, kto czerpie z niego korzyści, kryzysu humanitarnego, przyszłości kraju.
Za miesiąc minie rok od ataku na Palmę, liczba ofiar i osób zmuszonych do migracji wewnętrznej ciągle wzrasta. Szkoły zostały otwarte dopiero 31 stycznia 2022 r., oczywiście, nie wszystkie. Nie wszyscy będą w stanie wrócić do szkół – nie tylko uczniowie i uczennice, ale też nauczyciele i nauczycielki.
Walka z terrorystami wygląda na niekończącą się akcję; trudno to sobie wszystko wyobrazić. Po raz kolejny możemy się przekonać, jak bardzo miejsce urodzenia może zdeterminować nasz los. Niestety.
Nery oprowadza nas po swojej dzielnicy. To Mafalala. Czy w Europie nazwalibyśmy tę dzielnicę slumsem? Dzielnicą biedy? Fawelą? Być może. Jednak tutaj, w Maputo, to po prostu kolejne bairro, sąsiedztwo. Czy jest tu niebezpiecznie? Owszem, czasem, raczej po zmroku. Nery uważa, że to też przez Covid-19. Dużo ludzi nie mogło zarabiać, więc zaczynali pić i sfrustrowani szukali okazji do bójki lub kradzieży.
Trudno wyjść nam z wyobrażenia Afryki jako jednego kraju (tak!), i to biednego. Ja musiałam dostosować niektóre pojęcia do otaczającej mnie rzeczywistości. Dziś bieda jest dla mnie czymś zupełnie innym tu, w Mozambiku, i czymś innym w Polsce. Nie do końca widziałam te różnice, mieszkając w Europie.
Labirynt wąskich uliczek czy blacha falista zamiast płotów nie wygląda już jak obraz nędzy i rozpaczy. Widzę, że wiele domów zbudowanych jest z cegły, że dzielnica jest zelektryfikowana i ma swoją przychodnię i szkoły. Taka właśnie jest Mafalala.
Mafalala – zarzewie wolności
– Dlatego większość bairros tak wygląda – mówi Nery. – Po prostu nikt z miasta nie przejmował się, jak takie dzielnice się rozrastały. Plany urbanizacyjne nie obejmowały tych terenów, ludzie stawiali chatki, jak im się podobało, a potem było już za późno, żeby nad tym zapanować.
W czasach kolonialnych miejscowi nie mogli osiedlać się w „mieście właściwym”, czyli Lourenço Marques (od 1976 r. Maputo), zamieszkiwanym głównie przez Portugalczyków. Zostawały im tereny wyznaczone do użytku przez kolonizatorów. Tam jedynymi materiałami dopuszczonymi do budowy domów były drewno i blacha falista. Cegła zarezerwowana była dla Portugalczyków.
Z Mafalalą związani byli Samora Machel i Joaquim Chissano – pierwsi prezydenci niepodległego Mozambiku. Tu pierwsze gole strzelał Eusébio – mój mąż mówi, że to był jakiś niesamowity piłkarz ?. Tu mieszkali poeci i artyści, którzy formowali wokół siebie społeczność i zarażali współmieszkańców ideą wolności m.in. Noémia de Sousa czy José Craveirinha. Dlatego czasem porównuje się Mafalalę do południowoafrykańskiego Soweto*.
W Mafalali grano też marrabentę – rodzaj muzyki, połączenia portugalskiego folku z elementami afrykańskimi.
– Kolonizatorzy uważali te dźwięki za niebezpieczne. Ludzie gromadzili się, tańczyli, a stąd już krok do spiskowania – żartuje Nery.
Tutaj możecie posłuchać marrabenty, a tu rozmowy z Dilonem Djindji, wykonawcą marrabenty.
* Soweto (należące dziś do Johannesburga) rząd apartheidowski też przeznaczył na dzielnicę dla czarnych. W RPA podobne miejsca nazywają się townships. W Soweto mieszkali m.in. Nelson Mandela i Desmond Tutu.
Mafalala – żyjący organizm
Dzielnica rozrastała się, a po uzyskaniu niepodległości coraz więcej ludzi przyjeżdżało do Maputo w poszukiwaniu pracy, zwłaszcza z północy Mozambiku. Dziś większość mieszkańców Mafalali to ludność Makua. Ponad 80% wyznaje islam.
Oczywiście, mimo widocznego postępu, ciągle wielu mieszkańców Mafalali nie jest np. podłączona do kanalizacji. Typowe są „sławojki” na podwórkach domów. Z każdym wielkim deszczem małe uliczki są zalewane nie tylko deszczem, ale też wybijającym szambem.
Nery pokazał nam ważne dla niego, jako mieszkańca dzielnicy, punkty.
boisko sportowe, na którym co roku gromadzą się ludzie, by kibicować drużynom grającym w Copa de Mafalala,
główne skrzyżowanie dzielnicy z ulicznymi sprzedawcami,
najstarszy meczet,
dom, w którym pracował Samora Machel.
Rozmawialiśmy o tym, czym dla mieszkańców Maputo jest, a czym mogłaby być Mafalala. Jak wzbudzić zainteresowanie historią dzielnicy wśród jej mieszkańców, jak znów obudzić ducha wspólnego działania i jak wypromowanie Mafalali mogłoby pomóc miejscowym.
Covid-19 dał Nery w kość – przewodnik przez długi czas nie oprowadzał nikogo po dzielnicy. Teraz to się zmienia. Jeśli będziesz w Maputo poszukaj Mafalala Walking Tours – nie zawiedziesz się!
Czy to jest etyczna turystyka?
Ktoś mógłby powiedzieć, że uprawialiśmy jakiś rodzaj „dark tourism”, chodząc po slumsach. Myślę, że to nieprawda. Oglądaliśmy punkty ważne dla historii Maputo, zaznajamialiśmy się z nieznaną nam wcześniej dzielnicą, nie wchodziliśmy nikomu na podwórko, żeby robić zdjęcia. Nie fotografowaliśmy nikogo bez pytania. Fakt, wróciliśmy później do swojego dużego domu z porządną łazienką. Ale wróciliśmy bogatsi o wiedzę o Maputo i jego mieszkańcach. Wiedzę, którą możemy przekazywać dalej, oswajając „innego”.
Przeprowadzka za granicę niesie ze sobą różnego typu przygody i wyzwania. Wyjście poza wspomnianą już we wcześniejszym wpisie sferę komfortu stwarza wiele nowych, często ekscytujących sytuacji. Z niektórymi radzimy sobie bezproblemowo, a inne wzbudzają w nas większe emocje. W konsekwencji możemy opisać następujące po sobie fazy, które roboczo można nazwać cyklem psychologicznym pobytu za granicą.
Przeniesienie swojego życia do innego kraju łączy się ze stresem. Nie wiemy, jak tam będzie, czy sobie damy radę, jak sobie poradzą dzieci. Do tego dochodzą nerwy spowodowane organizowaniem przeprowadzki, pożegnaniami, zamykaniem pewnego etapu. Warto mieć świadomość tego, jak mogą wyglądać poszczególne fazy naszego „dopasowania się” do nowego miejsca. Jeżeli będziemy umieli rozpoznać i nazwać swoje emocje, łatwiej będzie też nad nimi zapanować. A to pozwoli nam na czerpanie tego, co najlepsze z naszej nowej codzienności.
Miesiąc miodowy
To nasze pierwsze miesiące pobytu za granicą. Kiedy wszystko jest wciąż nowe i zachwycające, a te malutkie niedociągnięcia są jeszcze urocze. Tak jak w małżeństwie. To, że on rzuca swoje ciuchy gdzie popadnie, a ona nie zakręca tubki pasty do zębów, jeszcze nie wpływa na jakość naszego życia.
Weronika:
W Armenii, jak przyjechaliśmy, cudowne było to, że mogłam kupić świeże owoce i warzywa w warzywniakach, nie płacąc przy tym jak za zboże. To, że mogłam rozmawiać po rosyjsku. To, że na pierwszy rzut oka w mieście było dużo parków. W Mozambiku zachwycająca była natura, to, że Maputo ma plaże i własny targ rybny.
Ania:
Przybywając do Waszyngtonu, miałam poczucie, że jestem w zupełnie innej rzeczywistości, przy czym ta „inność” była ekscytująca. W zasadzie wszystko było inne: domy, ulice, sklepy, ludzie, jedzenie, pogoda. Każde wyjście z domu było dla mnie przeżyciem.
Wykorzystajcie tę fazę i jej energię na zbudowanie swojego dnia, swojej rutyny. Basen, siłownia, koncert co miesiąc, kawa w każdy piątek, hobby w sobotę. Poznajcie nowych ludzi, zacznijcie rozbudowywać swój towarzyski krąg. Poszukajcie ulubionej kawiarni, parku, miejsca, do którego będziecie lubili wracać.
Szok kulturowy (początkowy)
Nadchodzi wolno, ale nieubłaganie. Coraz częściej zaczynacie być przytłoczeni nieznaną rzeczywistością. Martwicie się dostępem do służby zdrowia w razie wypadku (w krajach globalnego Południa to temat rzeka). Macie wrażenie, że ludzie na ulicy albo was nie rozumieją, albo po prostu ignorują (a wy przecież uczycie się języka!). Zaczynacie podawać w wątpliwość Waszą decyzje o przeprowadzce. Te skarpetki i koszulka na podłodze i niedokręcona tubka zaczyna was naprawdę irytować. Czy jej/jemu naprawdę tak trudno jest zrozumieć, że tak nie może być?
Weronika:
W Armenii warzywniak warzywniakiem, ale jak można tak beznadziejnie parkować? Jak mam się tam przecisnąć z wózkiem? A parki? Świetnie, ale w sumie to tylko plamy trawy (po której nie można chodzić!) w otoczeniu betonu! Mozambik – palmy fantastyczne, dopóki kokos nie spadnie na twój samochód. Na targ rybny poszliśmy raz i zapewne nasza noga tam już nie postanie – zdzierstwo i wykłócanie się o rachunek. I gdzie jest policja, kiedy wszyscy jeżdżą, jakby prawo jazdy kupili na bazarze? Nie mówiąc o portugalskim, który za nic nie chciał wchodzić mi do głowy. Miałam wrażenie, że codziennie powtarzam te same słówka, a następnego dnia nie umiałam sobie ich przypomnieć.
Ania:
Kraty w oknach domów?? Nie znają tu rolet? Co to za akcent? Przecież ja nic nie rozumiem! 20-procentowe napiwki? Poważnie, kogo na to stać? I pana od wymiany zamka w drzwiach też muszę nagradzać napiwkiem? Nic tu nie rozumiem! Ludzie chodzący w piżamach po ulicach, śpiewający, tańczący na chodnikach, malujący się w autobusie, goniący z kawą w jednej, a z komórką w drugiej ręce… Można by tu wymieniać bez liku dziwne czy szokujące przypadki. Pamiętam, jak wychodząc z domu, zawsze kierowałam się w prawo, bo „prosto i na lewo” było zbyt niebezpiecznie. Nie mogłam wtedy zrozumieć, że w takim mieście jak Waszyngton, dosłownie jedna przecznica dalej jest już no-go zone.
Gdy zorientujecie się, że miesiąc miodowy się skończył, i zaczyna was irytować coraz więcej rzeczy, trzymajcie się swojej rutyny. Wyjdźcie z domu, spotykajcie się z nowymi znajomymi, zafundujcie sobie jakąś przyjemność. I nie rezerwujcie jeszcze biletu do domu. Pamiętajcie, zawsze warto wszelką inność traktować z otwartym umysłem, bo może przynieść dużo pozytywnych zmian zarówno w stylu życia, jak i sposobie myślenia.
Fałszywa aklimatyzacja
To etap, kiedy się dostosowujecie do warunków, ale nie do końca. Czyli niby wiecie już, jak się witać, kiedy się uśmiechać, co można powiedzieć głośno, a czego nie i co i za ile kupić u ulicznego sprzedawcy. Jednak cały czas macie w sobie wewnętrzne poczucie niezgody na niektóre rzeczy, rozwiązania, które widzicie. Czyli podnosicie ciuchy i wrzucacie je z furią do kosza na brudy, a tę cholerną tubkę zakręcacie.
Weronika:
I w Armenii, i w Mozambiku wyglądało podobnie. Zaczęłam jeździć tak samo jak lokalni, z ręką na klaksonie. Miałam grupę znajomych, którym można było zawsze ponarzekać. Weekendy planowaliśmy tak, żeby gdzieś wyjechać.
Ania:
Dużym sukcesem było dla mnie rozpoznawanie i przestawianie umysłu na poszczególne akcenty. W taki sposób nie tylko każdego rozumiałam, ale także wiedziałam, jak z poszczególnymi ludźmi rozmawiać. Obowiązkowy small talk w metrze czy sklepie również okazał się rutyną, a czasem nawet przyjemnością.
W Hiszpanii natomiast języka uczyłam się od podstaw, także miałam nieco opóźniony zapłon, jeśli chodzi o interakcje towarzyskie. Często prowadziło to do nieco żenujących, ale i komicznych sytuacji. Jedynym wybawieniem wtedy było używanie języka międzynarodowego, czytaj: wyrafinowanej gestykulacji! Wraz ze zwiększającym się zasobem słownictwa zwiększało się też moje poczucie „radzenia sobie”.
Ale ta fałszywa asymilacja przechodzi łatwo w etap pogłębionego szoku kulturowego.
Szok kulturowy (pogłębiony)
Tu już zazwyczaj nie próbujecie zwalczać poczucia rozżalenia, złości, rezygnacji. Coraz chętniej zamykacie się w domu i pomstujecie na świat na zewnątrz. Świadomość, że to codzienność wielu mieszkańców kraju, nie jest już pocieszająca, tylko irytująca. Fiksujecie się na „tych ludziach”, „oni nigdy”, „tutaj zawsze”, co może prowadzić tylko do pogłębienia waszych obaw, frustracji, a czasem nawet do depresji. To jest ten moment, kiedy potykacie się o brudne rzeczy rozrzucone po całym domu, a pastę z niezakręconej tubki rozsmarowujecie po lustrze.
Weronika:
Nie zliczę, ile razy powiedziałam: „Przecież to bez sensu” albo „Jak tak można?”. Wkurzało mnie wszystko, od polityki zaczynając, na zakupach kończąc. Jak to nie ma pomidorów w puszce? Dlaczego tu nie ma przejścia dla pieszych? Halo! Byłam umówiona na 15:00, ile jeszcze mam czekać? Naprawdę, dlaczego ci ludzie nie wyjdą na ulicę?
Ania:
Muszę przyznać, że sinusoida humoru w tym okresie przybierała z nieco większą częstotliwością tendencje spadkową. Miałam poczcie nieprzynależenia do otaczającej mnie rzeczywistości. Nie miałam o co się „zahaczyć’, przynajmniej tak myślałam. Irytowało mnie miejsce, w którym mieszkaliśmy, dom, który wymagał włożenia dużej ilości pracy w urządzenie, a także bycie „kurą domową” do czasu znalezienia pracy. Przyznaję, że nieco inaczej ten proces wyglądał w Hiszpanii. Tam słońce zawsze świeciło, a wiecznie życzliwi i radośni ludzie stwarzali atmosferę, w której po prostu nie dało się za długo tkwić w złym humorze.
Jeśli jesteście na tym etapie, spróbujcie przełamać się i wyjść do ludzi. Najważniejsze wydaje się być tutaj zrozumienie, że możecie pozostać sobą, ale musicie pozwolić tym „innym” być tym, kim są. Jeśli jest jednak coraz gorzej, to jest to punkt, w którym warto się zgłosić do specjalisty.
Wychodząc z szoku kulturowego, zbliżamy się do etapu integracji.
Integracja
Zaczynacie traktować kraj (a przynajmniej miasto), w którym mieszkacie, jak dom. Pracujecie, żyjecie w swoim rytmie. Odkrywacie nowe miejsca, nowe możliwości, nowe znajomości. Wciąż irytujecie się niektórymi rzeczami, ale nie spędza wam to już snu z powiek. To na tym etapie macie dogadane, że brudne koszulki wrzuca się do wiadra na brudy, a tubkę pasty do zębów się zamyka. I nawet, jeśli partnerowi_ce zdarzy się o tym zapomnieć, nie wszczynacie awantury.
Weronika:
Pogodziłam się z tym, że nie naprawię świata (ale ciągle kibicuję tym, którzy chcą to robić). Nie zawsze włączam migacz, zmieniając pas, ale przepuszczam pieszych na przejściach. Szlag mnie trafia, jak muszę przejść z dzieciakami przez ruchliwa ulicę, ale widzę też, że gdzieniegdzie domalowuje się zebry. Nie przełamałam jeszcze strachu przed jazdą rowerem w Maputo, ale zauważyłam, że coraz więcej ludzi korzysta z takiego środka transportu.
Ania:
Przyszedł ten moment, kiedy zdobyłam już rozeznanie drogą prób i błędów, jak sprawy funkcjonują w wydaniu amerykańskim. Czułam się pewniej i jednocześnie potrafiłam się otworzyć i przestać krytykować wszelką inność. Przeciwnie – zaczęłam widzieć w niej możliwości czy lekcje dla siebie i z ciekawością obserwowałam teraz ruch i zgiełk na ulicach Waszyngtonu oraz „dziwnych” ludzi, których codziennie mijałam w drodze do pracy. Nowo poznani znajomi oraz koledzy i koleżanki z biura, okazali się dla mnie bardzo życzliwi i wyrozumiali. Natomiast w Hiszpanii w momencie, w którym zaczęłam się porozumiewać bez dukania, świat się dla mnie całkowicie odmienił. Wreszcie mogłam poczuć się sobą i funkcjonować nie tylko służbowo, ale i towarzysko.
Korzystajcie z tego czasu, cieszcie się tym, że możecie doświadczyć rzeczy zupełnie odmiennych. Takie przeżycia rozwijają w Was elastyczność, empatię i zdolność zrozumienia „innego”.
Ale to nie koniec, bo dla tych, co wracają do ojczyzny, czeka odwrócony szok kulturowy!
Odwrócony szok kulturowy
Hurra! Wracamy do domu! Rodzina, znane potrawy, nareszcie wszyscy nas rozumieją! Ale jednak coś się zmieniło. Zazwyczaj idealizujemy nasz kraj. Dlatego trudno nam się pogodzić z tym, że rzeczywistość nie przystaje do naszych wyobrażeń. Dlaczego ludzie na ulicy się do mnie nie uśmiechają? Dlaczego tu jest tak zimno/ciepło/mokro? Naprawdę tak trudno dostać dojrzałą papaję?
Okazuje się, że i we własnym domu zakrętka ma tendencje do gubienia się, a ciuchy też chcą uciekać i nigdy nie mogą od razu trafić do kosza na brudy.
Uczucie wyobcowania może Wam towarzyszyć przez jakiś czas. Przekonanie, że „tam” było łatwiej, cieplej, ciekawej. Czasem mogą Was nachodzić myśli, że nikt Was nie rozumie, nikt nie chce słuchać, jak było „tam”. Że przez lata pobytu za granicą zagubiliście gdzieś wspólny kod kulturowy.
Weronika:
Przyznaję, że jeszcze nie doszliśmy do tego etapu. Nie wiem, kiedy na dłużej zamieszkamy w Polsce albo w Niemczech (kraj męża). Póki co za parę miesięcy znów czeka nas pakowanie kartonów i przeprowadzka. Tym razem do RPA.
Ania:
Ja właśnie wróciłam do Polski na jakiś, bliżej jeszcze nieokreślony czas. Uff!! Zderzyłam się z rzeczywistością, której trzeba się na nowo uczyć bądź ją sobie przypominać. Przyznaję, że jestem jeszcze na świeżo, lecz bardzo optymistycznie patrzę w przyszłość. Wiem, że, patrząc perspektywicznie, doświadczenie mieszkania w ojczyźnie będzie nieocenione dla moich dzieci. Po długoterminowym mieszkaniu w różnych krajach i kulturach, adaptacja, niezależnie już od miejsca, przebiega dla nas wszystkich o wiele sprawniej.
I z odwróconym szokiem kulturowym można sobie poradzić. Tu znów przyda Wam się rutyna i otwarcie na wasz stary-nowy świat. Może znów wpadniecie w etap integracji, a może znów zaczniecie pakować kartony.
Podzielcie się Waszymi historiami!
Tutaj znajdziesz poprzednie treści w ramach cyklu Życie i praca za granicą:
Załóżmy, że jesteście parą i wyjazd za granicę jest związany z pracą tylko jednego z Was. „OK. To ty będziesz zarabiał, a ja sobie coś wymyślę”. Albo: „Pojedziemy i zobaczymy na miejscu, na pewno nie będzie tak trudno”. Albo: „Boże, jak ja znajdę tam cokolwiek!”.
Praca za granicą. W nowym miejscu. Wcale nie tak łatwo rozeznać się w lokalnym rynku, zorientować, co i jak, pracować w obcej kulturze.
My też nie jesteśmy rekinami biznesu, ale staramy się płynąć w dobrą stronę. Chcemy się też z Wami podzielić naszym dotychczasowym doświadczeniem.
Weronika
Właśnie w takiej sytuacji się znalazłam – moj mąż dostał pracę za granicą. Do Armenii przeprowadziliśmy się z 5-miesięcznym Levanem, kiedy jeszcze byłam na urlopie macierzyńskim. Wtedy chyba mi się wydawało, że jeszcze wrócę do swojej pracy w Międzynarodowym Komitecie Paraolimpijskim (IPC) w Bonn. Nie wiem, dlaczego tak myślałam ? Kiedy urodziła się Kaja, zrezygnowałam z „trzymania” mojego stanowiska. W Armenii nie pracowałam. Z dwójką maluchów na stanie nawet nie chciało mi się przebijać przez przepisy i sprawdzać, czy w ogóle mogę pracować.
W Maputo zaczęłam od niezorganizowanego wolontariatu – pomagałam z doskoku „ogarnąć się” Komitetowi Paraolimpijskiemu Mozambiku. Z różnych powodów nie działało to tak, jak chciałam. Na szczęście potem władze Komitetu się zmieniły i nasza współpraca była (i jest) intensywniejsza. Ubiegałam się też o stanowisko mentorki dwóch komitetów paraolimpijskich (w tym Mozambiku) w programie Agitos – i je dostałam, w pakiecie ze szkoleniem. Wolontariat w takim wydaniu (zorganizowanym) daje dużą satysfakcję.
Długo się zastanawiałam, jak mogę zarabiać, nie mieszkając w Polsce. Zawsze lubiłam czytać i mieć do czynienia ogólnie ze słowem – tak, wiem, to żadne uprawnienie do bycia korektorką! Dlatego zapisałam się na parę kursów. W tym roku ukończyłam:
fantastyczny kurs Patrycji Bukowskiej Zostań korektorką (bookowska.pl). Dużo wiedzy zebranej w uporządkowany i zrozumiały sposób. Patrycja rozwiewa wątpliwości i pomaga stawiać pierwsze kroki w zawodzie korektorki,
niesamowite warsztaty korektorskie Sylwii Chojeckiej (odslowa.pl). Praktyczne wskazówki i świetne webinary, które w przeciągu dwóch tygodni pozwolą uzupełnić korektorską wiedzę,
jestem w trakcie przerabiania kursu Ewy Szczepaniak Zostań copywriterem (tekstowni.pl.). Na razie jestem na początku drogi, ale już zostałam powalona ogromem wiedzy ? W dobrym tego słowa znaczeniu! Informacje podane przejrzyście i podzielone na sekcje, które można przerabiać we własnym tempie – coś dla mnie!
Teraz tylko czas na przełamanie własnych strachów, lenistwa i myślenia „komu to w ogóle potrzebne”. To ta najtrudniejsza część ?
Ania
Ja również miałam to szczęście doświadczania życia i pracy w różnych krajach, na różnych kontynentach. Zawsze odbierałam to raczej jako przygodę i wyzwanie niż trudność czy komplikację. Zasada mówiąca o tym, że „life begins at the end of your comfort zone”, jest mi bardzo bliska i szczerze w nią wierzę. Najtrudniejszy był ten pierwszy raz. Kiedy leciałam za ocean do męża, towarzyszyło mi silne poczucie, że znalezienie pracy powinno być tam dla mnie priorytetem. Wszystko zatem było temu podporządkowane. To się nazywa energia świeżo upieczonej absolwentki studiów, dla której wszystko jest możliwe! A gdzie lepiej zacząć realizować swoje zawodowe marzenia jak nie w Ameryce, myślałam wtedy. Chciałam doświadczyć mojego własnego American dream.
Życie co nieco zweryfikowało plany, choć zapał nie opadł. Udało mi się znaleźć pracę asystentki w międzynarodowej firmie public relations. Muszę przyznać, że dla nieco zawstydzonej dziewczyny ze średnią pewnością siebie, był to wyczyn. Doświadczenie zdobyte na tym stanowisku uświadomiło mi, że skok na szeroką wodę wcale nie musi być taki straszny.
Kiedy urodził się Karolek i później Kaj, z wielu powodów nie zdecydowałam się na powrót do pracy i stałam się tzw. stay-at-home mom. Cenię czas, jaki spędziłam wtedy z dziećmi. Rozumiem również kobiety, które wybierają powrót do pracy po urlopie macierzyńskim (którego w USA niestety nie ma ). Żadnego z tych wyborów w życiu innych nigdy nie oceniałam. Żaden też nie może być uznany za lepszy.
Hiszpania – praca z językiem angielskim
Nadszedł jednak czas na powrót do pracy. Wróciliśmy na Stary Kontynent, do kraju, w którym zapotrzebowanie na osoby sprawnie posługujące się językiem angielskim jest ogromne. Bez większych kłopotów znalazłam pracę jako nauczycielka angielskiego. Najpierw pracowałam, ucząc w firmach. To dawało mi ogromną satysfakcję, ponieważ każdy z moich studentów był bardzo zmotywowany do nauki. Uczyłam również dzieci i młodzież w prywatnej szkole językowej.
Wśród moich współpracowników znalazło się całe grono osób (szczególnie native speakerów), którzy przenieśli się do Hiszpanii z innych niż służbowe powodów. Będąc już na miejscu i rozglądając się za pracą, bardzo szybko znaleźli ją właśnie w zawodzie nauczyciela. Ci z Was, którzy marzą o zmianie życia na cieplejsze, bardziej zrelaksowane, w miejscu, gdzie czas płynie dużo wolniej, z całego serca polecam południową Hiszpanię. Jeśli do tego władacie angielskim na poziomie near-native, to bardzo prawdopodobne, że pracę znajdziecie dosłownie z dnia na dzień, tak jak to było w moim przypadku.
Tymczasem, jeśli twój partner_ka dostał_a pracę za granicą, to Ty masz przed sobą parę opcji
Jak zwykle lepiej się przygotować do tej sytuacji zawczasu. Zdajemy sobie sprawę, że każdy z poniższych punktów tylko „dotyka” sprawy i mógłby zostać przekształcony w osobny artykuł. Jeśli macie jakieś przemyślenie albo pytania, nie wahajcie się pisać.
Zorientuj się, czy nie możesz wykonywać dotychczasowej pracy za granicą
Pracujesz w takiej branży, gdzie łatwo przejść na pracę zdalną? Twoje szefostwo właściwie nie potrzebuje cię na miejscu – ważne, żebyś dostarczał_a raporty, wyniki, czy to, czego od ciebie oczekują, na czas? Zobacz, czy możesz się dogadać i przenieść „swoje biuro” za granicę. Może nowy dom będzie na tyle blisko, że loty co jakiś czas nie będą wielkim problemem. Przy okazji sprawdź, jak będzie wyglądać opcja z ubezpieczeniem, czy ewentualnym przelewaniem pensji na konto inne niż polskie.
Może jesteś w stanie wziąć bezpłatny urlop
Jeśli nie wyjeżdżacie na długo, warto spojrzeć, czy bezpłatny urlop jest jakąś opcją. Nie jest to idealne rozwiązanie (dla obu stron), ale być może pracodawca będzie skłonny go udzielić.
Czy jesteś w stanie podjąć ryzyko i zacząć pracować na własny rachunek?
Wyjazd łączy się z tym, że możesz zacząć od nowa. Możesz spróbować robić coś, o czym zawsze marzyłeś_aś. Teraz, po (w czasie?) pandemii, okazuje się, że naprawdę dużo kursów, szkoleń można zrobić online. Jeśli wiesz, co chcesz robić, jesteś w świetnej sytuacji.
Jednak, wbrew pozorom, nie tak wielu ludzi wie, co chciałoby robić w życiu. Jeśli jesteś jedną z takich osób, poświęć czas na znalezienie zajęcia, które sprawia Ci przyjemność. Zastanów się nad swoimi talentami i umiejętnościami. Jeżeli masz taki komfort – daj sobie czas. Ta opcja może się także łączyć z kolejnym punktem – o pracy na miejscu.
Zawsze możesz poszukać pracy na miejscu
Jeśli wyjeżdżasz do kraju, gdzie twój pobyt jest uzależniony od wizy parnera_ki (głównie ekspaci), sprawdź, czy w ogóle możesz uzyskać wizę pracowniczą. Czasem może się o to postarać przyszły pracodawca. Jednak może się zdarzyć, że proces zabierze tyle czasu, że dostaniesz wizę, kiedy będziesz pakować kartony i wracać do domu.
Pamiętaj o finansach: często praca na miejscu wiąże się z utratą dodatkowych pieniędzy, które twój partner_ka otrzymuje od swojego pracodawcy. Prawdopodobnie będziesz też zatrudniony_a na lokalnym kontrakcie, czyli będziesz zarabiać parokrotnie mniej niż ktoś zajmujący „międzynarodowe” stanowisko. Spójrz na liczbę dni urlopowych – może to będzie jedynie szalone 14 dni?
Nie wspominamy już o problemach podatkowych i biurokratycznych. Obliczcie budżet na spokojnie. Zobaczcie, co wam się najbardziej opłaca.
Jeśli się zdecydowałeś_aś, zacznij zarzucać swoją sieć. Mimo że networking wygląda na coś, co zdarza się „przy okazji”, w rzeczywistości to dość ciężka praca (chyba że jesteś entuzjastycznym_ą ekstrawertykiem_czką ?).
Czy jesteś osobą, która:
chętnie poznaje nowych ludzi,
umie sprawić, że towarzystwo będzie pamiętało, czym się zajmuje,
lubi chodzić na koncerty, eventy, przyjęcia,
udziela się na grupach facebookowych itd.?
Jeśli tak, to połowa roboty za tobą! Jeśli nie, czas zacząć przełamywać swoje obawy i obiekcje. Góra, niestety, nie przyszła do Mahometa, to Mahomet się ruszył. Na rynku znajdziecie dużo poradników na temat tego, jak podjeść do networkingu, jak „sprzedać siebie”. Ta umiejętność jest bardzo cenna – to ludzie powinni chcieć wziąć od Ciebie numer telefonu.
Jest jeszcze wolontariat
Długi czas kojarzony albo z wyzyskiem, albo z nieopłacalną robotą za darmo. Moje doświadczenie wskazuje na coś zupełnie innego. Wolontariat rozwija, pomaga innym i w bonusie sprawia, że czujemy się potrzebni. Miej na uwadze, że wartościowy wolontariat powinien być związany z Twoim doświadczeniem, przekonaniami. Najlepiej jeśli jest organizowany w porozumieniu z lokalnymi organizacjami, które wiedzą, jak i gdzie najlepiej pomagać.
Przy okazji tematu pracy za granicą podrzucamy wartościowe treści:
Ośrodek Doradczo-Szkoleniowy Wydziału Działalności Gospodarczej i Rolnictwa Poznań Biznes Partner – Poznan.pl (www.poznan.pl) Tu akurat strona z Poznania, bo to nasze miasto, ale sprawdźcie, co oferuje Wasz urząd miasta.
W następnym wpisie przeczytacie o cyklu psychologicznym, związanym z pobytem w nowym kraju. Jest to temat ważny, ale często lekceważony. A szkoda, bo pozwala nam się zorientować, co się z nami dzieje i czy potrzebujemy pomocy.
Szkoła za granicą – małe dziecko mały kłopot, większe dziecko…
Przeprowadzka już za wami, walizki rozpakowane, pichcicie kolację w nowym domu, dzieci się bawią… Dzieci! Trzeba je zapisać do szkoły. Tylko jakiej? I w tym przypadku, tak jak i w poprzednich, za szkołą warto się rozejrzeć jeszcze przed wyjazdem. Napiszcie do ambasady, może mają listy rekomendowanych szkół w danym kraju.
Parę kwestii związanych z wyborem szkoły za granicą warto przemyśleć. Na początku przeczytajcie o naszych decyzjach, mamy nadzieję, że nasze doświadczenie się Wam przyda.
Czy wybór szkoły za granicą był dla nas łatwy?
Weronika:
W Erywaniu na przedszkole (z racji wieku) załapał się tylko mój syn. Znaleźliśmy je przez grupę facebookową dla obcokrajowców. Placówka była mała, przytulna, z domowym jedzeniem, angielskojęzyczna i płatna. Nie żałujemy jednak ani grosza. Panie, które prowadziły przedszkole, były ciepłe, dokształcały się i umiały zapewnić świetną koegzystencję 30 dzieciaków z różnych kręgów kulturowych.
Przedszkole w Maputo było już trochę inne: płatne, lokalne i portugalskojęzyczne, gdzie 4- i 5-latki miały już swoje zeszyty do lekcji. Takie były oczekiwania większości rodziców, że dziecko, idąc do szkoły w wieku 5 lat, będzie „umieć w literki i cyferki”. Poza tym było więcej dyscypliny, niż byśmy oczekiwali. Ale dzieciom się podobało, więc nie zmienialiśmy przedszkola.
Szkoła, do której chodzą nasze dzieci teraz, to szkoła wykorzystująca metody Montessori. Również znaleziona przez facebookową grupę dla mam w Maputo. Małe klasy, nastawienie na indywidualny rozwój, fantastyczna atmosfera i dobrzy nauczyciele. Dla dzieci do lat 10 to świetna placówka. Jednak osobiście potem wysłałabym swoje do innej szkoły. Takiej, gdzie jest więcej uczniów, są duże boiska do uprawiania sportów i podział na indywidualne przedmioty.
Największym „problemem” dla nas jest język. Nasze dzieciaki mówią w czterech językach (po polsku, niemiecku, angielsku i portugalsku). W żadnym bardzo dobrze. Język angielski jest najsilniejszy i wydaje mi się, że przy nim zostaniemy, zwłaszcza że chyba długo jeszcze nie będziemy mieszkać w Europie.
Ania:
Kiedy wyjeżdżaliśmy ze Stanów, nasze dzieci były jeszcze małe. Karol miał 4 lata, a Kaj nieco ponad roczek. Nie przeprowadzaliśmy zatem przed wylotem dużego rozeznania, jeśli chodzi o przedszkola czy szkoły. Na szczęście posiadanie paszportu kraju UE uprawnia moje dzieci do publicznej edukacji w Hiszpanii.
Moment, w którym przyjechaliśmy do Jerez, był również sprzyjający. Właśnie zaczynały się wakacje i wiedziałam, że będzie czas na rozejrzenie się za szkołą. Nie myliłam się!
Parę dni po przyjeździe poznaliśmy na placu zabaw hiszpańską rodzinę. Od nich dowiedzieliśmy się, która szkoła w Jerez może bez większych formalności przyjąć Karolka do grona swoich uczniów. Następnego ranka byliśmy już umówieni na spotkanie z dyrektorem – uczestniczyła w nim również nowo poznana mama dwóch hiszpańskich dziewczynek z placu zabaw. Karol został zapisany do szkoły. Przyznam, że trudno nam było uwierzyć, że całkowite zdanie się na los okazało się dla nas tak korzystne.
Kaj również poszedł w ślady brata i rozpoczął tę samą szkołę, jak tylko skończył 3 lata. W Hiszpanii przedszkole jest połączone ze szkołą podstawową i funkcjonuje w ramach tzw. grup infantil 3, 4 i 5 lat. Zaskoczeniem był dla nas również fakt, że żłobki dofinansowane przez rząd, przyjmują dzieci zza granicy bez konieczności uiszczania jakichkolwiek opłat. Kajuś skorzystał również z tego, nim poszedł do „dużej szkoły”.
6 ważnych punktów przy wyborze szkoły za granicą:
Tak jak to było w przypadku szukania mieszkania/domu, proces wyboru szkoły za granicą jest bardzo różny – zależnie od kraju, do którego zmierzamy. Szczególnie jeśli porównujemy kraje rozwinięte i rozwijające się.
Na ten proces wpływa charakter wyjazdu za granicę. Jeśli przeprowadzamy się „służbowo”, bardzo często otrzymujemy pomoc w organizacji życia i szkoły. Jeśli decyzja o przeprowadzce wynikała po prostu z chęci zmiany miejsca i stylu życia, w naszej gestii pozostaje organizacja wszystkiego.
Żadne z powyższych rozwiązań nie musi być łatwiejsze czy trudniejsze. W ostatecznym rozrachunku, pozytywne nastawienie oraz otwartość na ludzi i pomysły bardzo często podsuwają rozwiązania.
Oczywiście, może się zdarzyć, że nie będziecie mieć za dużego wpływu na to, do jakiej szkoły będą chodzić Wasze dzieci. Jednak nawet w takiej sytuacji sprawdźcie wszystkie dostępne opcje. Aktualizujcie co jakiś czas swoje informacje. To, że w zeszłym roku nie było obok Was świetnego przedszkola, nie znaczy, że nie otworzono go parę tygodni temu.
1. Jaka szkoła?
Publiczna, prywatna, Montessori, Aga-Khan? Wy najlepiej znacie swoje dziecko, wiecie, gdzie najszybciej i najlepiej się odnajdzie.
Mała szkoła ma swoje plusy:
małe klasy,
większe skupienie na uczniu,
możliwość dopasowania programu,
i co okazało się ważne w czasie pandemii: możliwość zorganizowania baniek edukacyjnych. Rodzice użyczali miejsca, do grupy dzieci przychodził nauczyciel i prowadził lekcje. Oczywiście nie było to rozwiązanie idealne, ale dawało poczucie ciągłości, rutyny i obywało się bez zajęć online.
Tak samo jak duża:
duża przestrzeń, także na boiska czy baseny,
większy wybór znajomych,
wielu nauczycieli kierunkowych.
Odwiedźcie szkołę razem, sprawdźcie, jakie warunki panują w klasach, zapytajcie, jak wygląda proces włączenia nowego ucznia w społeczność. Egzekwujcie to, co zostało wam obiecane.
2. Kto za to płaci?
Jeśli nie przeprowadzacie się do kraju z dobrą publiczną edukacją, szkoła, do której poślecie swoje dziecko, będzie płatna. Sprawdźcie na początku, kto będzie pokrywał czesne: Wy czy pracodawca. Pamiętajcie, że większość szkół prywatnych co jakiś czas podwyższa opłatę. W krajach, gdzie nie ma dużej konkurencji, czesne może sięgać nawet do 20 000 dolarów za rok za dziecko. Jeśli już znacie sumę, którą przeznaczycie na edukację, możecie zacząć szukać placówki.
3. Jaki język?
W przypadku prywatnej edukacji, zastanówcie się, w jakim języku będzie się uczyć wasze dziecko. Niestety, przy życiu na walizkach, takie decyzje mają duży wpływ na przyszłość. W większości krajów świata (przynajmniej w stolicach) są szkoły z brytyjskim, amerykańskim czy francuskim curriculum. Jest ono wszędzie mniej więcej takie samo. Pytanie, czy jeśli wasze dziecko zacznie naukę w systemie francuskim, to czy w kolejnym miejscu pobytu, będzie też francuska szkoła.
Nie warto się martwić na zapas. Dzieci szybko przyswajają sobie języki – ich mózgi to najbardziej chłonne gąbki świata! Szkoły też starają się pomóc uczniom jak najszybciej zaaklimatyzować się do nowego środowiska.
4. Znowu w korkach!
No tak, czasem opłaca się wozić dziecko przez całe miasto do szkoły. Ale zazwyczaj – wcale nie. Nie zawsze da się dotrzeć na lekcje rowerem, czy ominąć godziny szczytu. Dlatego dobrze tak wybrać szkołę, żeby wpasowała się w przestrzeń do ogarnięcia razem z domem i pracą. Nawet jeśli placówka zapewnia transport, młodsze dzieci niekoniecznie będą zadowolone z takiego rozwiązania, zwłaszcza na początku.
5. Piłka, pływanie, klub dyskusyjny?
W: Dużo bym dała, żeby nasza szkoła organizowała dodatkowe aktywności popołudniami. Większość szkół zapewnia jednak takie zajęcia po właściwych lekcjach. Niestety pozostało mi wożenie dzieciaków na piłkę, taniec, cokolwiek, plus żonglowanie spotkaniami z ich kolegami i koleżankami. My staraliśmy się znaleźć zajęcia dodatkowe w promieniu 5 km od domu (przynajmniej w ciągu tygodnia!). Poza tym umawiamy się z innymi rodzicami na wspólne zawożenie/odwożenie.
A: W Hiszpanii natomiast, poza stałymi godzinami szkolnymi (9:00–14:00), w systemie publicznym jest możliwość zapisania dziecka do stołówki, a także na dodatkowe zajęcia dwa razy w tygodniu (do godziny 18:00). Zarówno w przypadku Kaja jak i Karola korzystaliśmy z każdej możliwej opcji zajęć dodatkowych, ku uciesze naszych dzieci.
6. Egzaminy…
Im starsze dzieci, tym więcej wyzwań przed całą rodziną. Przyswojenie języka, egzaminy do liceum, matura, przyjęcie na studia. Wszystkie wasze decyzje dotyczące wyboru szkoły, języka będą rzutować na przyszłość.
Jeśli wracacie do Polski, zorientujcie się, jakie papiery będą potrzebne, żeby wrócić w miarę bezproblemowo do systemu edukacji. Jeśli dziecko jest młodsze, zawsze można je „cofnąć” o rok, z nastolatkami sytuacja będzie trudniejsza.
W: Dużo niemieckich rodzin, z którymi się spotkałam, ma też na uwadze, że dostęp do „bezpłatnej” wyższej edukacji w Niemczech zapewnia niemiecka matura. Dlatego ci rodzice albo wysyłają dzieci od niemieckiej szkoły (jeśli istnieje), albo wracają w odpowiednim czasie do Niemiec.
Wielokulturowe dzieci
Przyznaję, że my się jeszcze egzaminami nie przejmujemy ? Mamy nadzieję, że dzieciaki czerpią z naszego stylu życia to, co najlepsze. Towarzystwo z różnych społeczności i kultur, dodatkowe języki, które są przyswajane na zasadzie osmozy, otwarcie na inność itp. Oczywiście jest rozdarcie kulturowe, brak korzeni, słabsze więzi z dalszą rodziną, tęsknota za dziećmi, które wyjeżdżają, bo rodzicom skończył się kontrakt. Ale w naszym odczuciu na razie plusy przeważają.
W związku z tematem wielokulturowości, interesującym pojęciem jest Third Culture Kid (po polsku to dzieci trzeciej kultury lub globalni nomadzi). TCK to dzieci, które część swojego dzieciństwa spędziły w kraju innym niż kraj rodziców. Więcej informacji znajdziecie tu:
Przyswojenie tych informacji pomoże zrozumieć, co się dzieje z naszym dziećmi. Możemy ułatwić im uświadomić sobie, jak wpływa na nich i naszą rodzinę „życie na walizkach”.
Przypominamy nasze poprzednie artykuły z cyklu Życie i praca za granicą:
Używamy plików cookies w celu optymalizacji naszej witryny i naszych serwisów.
Funkcjonalne
Always active
Przechowywanie lub dostęp do danych technicznych jest ściśle konieczny do uzasadnionego celu umożliwienia korzystania z konkretnej usługi wyraźnie żądanej przez subskrybenta lub użytkownika, lub wyłącznie w celu przeprowadzenia transmisji komunikatu przez sieć łączności elektronicznej.
Preferencje
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest niezbędny do uzasadnionego celu przechowywania preferencji, o które nie prosi subskrybent lub użytkownik.
Statystyka
Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do celów statystycznych.Przechowywanie techniczne lub dostęp, który jest używany wyłącznie do anonimowych celów statystycznych. Bez wezwania do sądu, dobrowolnego podporządkowania się dostawcy usług internetowych lub dodatkowych zapisów od strony trzeciej, informacje przechowywane lub pobierane wyłącznie w tym celu zwykle nie mogą być wykorzystywane do identyfikacji użytkownika.
Marketing
Przechowywanie lub dostęp techniczny jest wymagany do tworzenia profili użytkowników w celu wysyłania reklam lub śledzenia użytkownika na stronie internetowej lub na kilku stronach internetowych w podobnych celach marketingowych.